„W miłości nie ma lęku – cz.2”

Ale co to znaczy kochać Boga i jak to zrobić?

Tak często słyszymy, że Bóg nas kocha, ale czy My sami umiemy kochać Jego?

Bardzo często nie umiemy.

Ale możemy spróbować… Nieudolnie i skrajnie niedoskonale. Poprzez modlitwę, poprzez rozważanie Jego życia, nauki i nade wszystko Jego męki. Poprzez adorację. Poprzez słuchanie i przyjmowanie Jego Słowa.

Poprzez wyznanie grzechów, pokutę i pracę nad sobą. Poprzez zwykłe mówienie Mu: „Ja Cię kocham. I ja chcę Ci to okazywać. Nie za to, co mi dajesz, ale za to, że Jesteś”. Poprzez służenie Mu w bliźnim, poprzez ofiarę i wyrzeczenia dla bliźnich, we wszelkich dobrych czynach wobec naszych bliźnich. Poprzez słowo, szczególnie do tych, wobec, których łatwiej nam o złe słowo…

Wszędzie tam, gdzie mogę uczynić dobro, mogę okazać moją miłość mojemu Bogu…

Kolejnym krokiem, mogą być drobne umartwienia, przychodzące znienacka ,a przyjmowane  z pokorą. Ale wydaje się, że najmilsze Bogu są, te umartwienia, które mają związek z miłością, z apostolstwem i z wiernym wypełnieniem naszych obowiązków. Czyli, gdy nie boję się mówić ludziom o Bogu, nie boję się świadczyć w codzienności, to też oznaka mojej miłości. Czyli wtedy, gdy zamiast siedzieć w internecie, albo plotkować – poświęcę czas swojemu dziecku, porozmawiam z nim – to też wyrażę Bogu moją miłość.

Ostatnio uderzyło mnie coś, czego do tej pory nie doświadczałam, a co jeszcze bardziej ułatwiło mi kochanie Boga i jestem Mu za to wdzięczna. Wiem, że do tego podprowadzał mnie bardzo długo. Poprzez obecność i relacje z różnymi osobami w moim życiu, przez różne sytuacje, także przez spowiedników i kapłanów.

A mianowicie „objawieniem” stało się dla mnie to, że Jezus był… Normalny…

Zdaję sobie sprawę, że brzmi to śmiesznie, albo dziwnie, może obrazoburczo, ale piszę to świadectwo, bo wbrew pozorom, nasz obraz Pana Jezusa, pomimo Ewangelii, jest czasem wypaczony.

Czy wiesz, że Jezus Cię nie oskarża? Nie obraża się na Ciebie, gdy grzeszysz? Naprawdę niczego od Ciebie nie wymaga? Oczywiście – mój grzech pali Go i boli, ale, to nie jest w stanie zniechęcić Go do mnie. Oczywiście – On widzi mnie w przyszłości, o wiele doskonalszą, niż jestem ,ale to, że się nie zmieniam na lepsze, nie jest w stanie Go ode mnie odłączyć, nie jest w stanie obrzydzić Mu mnie, w żaden sposób. Ta niezłomna wierność i stałość, ale taka – wiecie – normalna, bez patosu i zagryzania zębów na znak wysiłku. Taka na dobre i na złe, taka wciąż wpatrzona we mnie, że dam radę…

Zauważ z jaką normalnością, bez gniewu i z jaką bezwarunkową akceptacją traktował wszystkich, którzy wyznawali Mu swój grzech. On rozumiał ludzi, żył wśród ludzi, żył pośród wielu ludzi, którzy nie wiedli świętego życia, wzrastał w normalnym, szarym świecie, choć sam był bez grzechu. I właśnie taki prawdziwy z krwi i kości Człowiek, nie gromiący mnie spojrzeniem, gdy Mu nie ufam, nie wyrażający pretensji, gdy Go nie odwiedzam, nie wywracający oczami, gdy Go zawiodę i nie pouczający mnie sztucznie, gdy znów upadnę – objawił mi się w ostatnim czasie. Właśnie taki „normalny”, „zwyczajny” Bóg, który stracił w tej przerażającej męce całą swoją krew, aż do ostatniej kropli. I tenże Człowiek i Bóg jednocześnie, udzielający mi, codziennie, całej zasługi swojej okropnej męki, Bóg – nie jakiś wysoko, na piedestale, niedosiężny, ale taki, obok, na wyciągnięcie ręki – okazuje się być… moim Przyjacielem! Czyli kimś, dla kogo zawsze ,”z definicji” jestem ważna. Mam wartość, bez silenia się na przyjaźń. Jestem cenna, i już, i kropka. Czyli kimś, kto idzie ze mną 1000 kroków, tylko dlatego, że ja idę i pójdzie kolejne 2000, bo nie szkoda Mu marnować sił dla mnie. Sił?? Ba, nawet życia!

No właśnie…On jest moim Przyjacielem!

Ale czy rzeczywiście dla mnie NAJbliższym? Czy na pewno NAJważniejszym?

Aaaaaaach…, bo mój mąż, bo moje dzieci, bo rodzina, wszyscy przyjaciele, zdrowie, uroda, bo mój zawód, a może nowa sukienka, remonty i wszystkie „świecidełka” tego świata… Te nowe telefony, samochody, gadżety, sprzęty, kosmetyki…. To wszystko tak skutecznie odwraca mnie od Ciebie – tego źródła życia, które tętni dla mnie, Miłości, która jest tak nie-kochana….!

Tyle razy odwracam się do stworzeń… A Ty? Nie zrażasz się tym, ani mi tego nie wyrzucasz, nie wypominasz. Ale też, nie mówisz fałszywie – „Nic się nie stało”. Tylko ciągle trwasz przy mnie. Tak nieodwołalnie, nienaruszalnie, jak słońce, które stoi w zenicie. I nawet, gdy zamykam oczy, Ty dalej świecisz… Po prostu Twoje serce dalej bije dla mnie równo, Twoje ręce nadal gotowe do pomocy, Twoja Miłość nadal ta sama, bez cienia żalu – czysta.

Jak mam Ciebie nie ogłaszać światu? Nie krzyczeć na skrzyżowaniach? Jak mam nie dziękować za wszystko, co mi dajesz! Jak mam Ciebie nie kochać do szaleństwa! Nie kochać i nie tęsknić za Tobą! A jeszcze fakt, że czekasz jak więzień, jak żebrak w tabernakulum… Jesteś tam, Twoje serce i Ty cały tam jesteś, tylko, że w chlebie, zakryty, ale jesteś…

To po prostu coś niesamowitego… Pragnienie, by nie wstawać z kolan, nie odstępować od Ciebie ani na krok, chyląc czoła przed Tobą…

Jak jeszcze mój Jezu wyrazić miłość, kiedy jest się takim grzesznym i co chwilę się upada…? Jak wyzbywać się z rzeczy doczesnych, byś naprawdę stanął na pierwszym miejscu? Bo przecież jesteś taki wspaniały, tak fascynujący, tak niemożliwie dobry!

Wiem, że wychwalanie Twojego Miłosierdzia bez pracy nad sobą do niczego dobrego nie doprowadza. Wiem, że moje „TAK” – zobowiązuje, ale Twoje jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie.

Jezu, dziękuję Ci, że mnie odnalazłeś. W tym tłumie, wśród tylu ludzi, wyciągnąłeś do mnie Swą dłoń.
I wiem, że każdy dzień w przedsionkach Twych, lepszy jest niż innych tysiące!
Jezu – dzięki Tobie mój lęk topnieje jak lód. Przestaję się bać. Bo Ten, któremu zawierzyłam, większy jest od moich wrogów!

Weź mnie za rękę i zanieś mnie do ludzi.
Niech się spełni wola Twoja Panie mój, oddaję się Tobie!

(…)albowiem miłość względem Boga
polega na spełnianiu Jego przykazań,
a przykazania Jego nie są ciężkie. 1 J 5,3

Magda

———————————————————————————————————————–

Jesteśmy Pokoleniem Jana Pawła II. W czasach skrótów, twittów i hasztagowania wszystkiego #pokolenieJPII. Urodzeni w latach 80 i 90 ubiegłego (tak, tak…) wieku. Wzrastający przez lata dzieciństwa i młodości w rzeczywistości, gdy dla nas Papieżem „zawsze” był Polak. W Roku Świadectwa, 39 lat po wyborze Karola Wojtyły na Papieża, 15 lat po Jego ostatniej pielgrzymce do Polski, 12 lat po Jego śmierci i 3 lata po kanonizacji, tworzymy tego bloga, aby dać świadectwo. Świadectwo, że jesteśmy, że żyjemy, że wierzymy. Aby zabrzmiał głos „Pokolenia JPII”. Bo Pokolenie Jana Pawła II żyje, wierzy, szuka, kocha, marzy, pragnie, czuje, myśli, tworzy… Naprawdę jesteśmy! Jan Paweł II najbardziej lubił wtorki. W każdy wtorek Głos Pokolenia JPII o życiu, o wierze, o wszystkim … zabrzmi na tym blogu!

Dominika, Gosia, Iwo, Kuba, Magda, Mateusz … i Ty(?)

Print your tickets