To opowieść o górach i o morzu oraz o ludziach z nizin. Spokojnie, nie chodzi o przekonywanie co wolę bardziej. To raczej tło, na którym możemy zobaczyć siebie, swoje życie, zachowania, postawy.
Siedzę w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów. O dziwo, tym razem mało ludzi, choć warunki na zewnątrz, mimo zimy cudowne. Towarzystwo bardzo mieszane, od rodzin z dziećmi przez wspinaczy po zwykłych ceprów. O jednym z nich jest dalsza opowieść.
Nazwijmy go Krzysiu. Przyjechał z siostrą z wybrzeża. Ma ponad dwadzieścia lat i pierwszy raz jest w górach. Podoba mu się, jest zachwycony. Widać to w jego oczach. Lubi mówić, głośno. Od razu przechodzi na ty. Zasypuje gradem opowieści: gdzie dziś był, co zobaczył, jak to przeżywa. Wyrzuca to siebie, chyba nie zastanawia się, czy to kogoś interesuje. Patrzę na kran z wodą. Stoimy we trzech w kolejce do prysznica. Człowiek przede mną, który podtrzymywał rozmowę z Krzysiem, obiecał, że wyrobi się w sześć minut. Nastaje cisza, jak do tej pory poza wymienieniem swego imienia nie odzywam się. Krzysiu nie wytrzymuje długo, znowu opowieść o sobie, że ma kłopoty z rakami – nie umie ich założyć i że chciałby kupić sprzęt do chodzenia zimą po górach. Zasypuje mnie pytaniami: co i za ile kupić. Uśmiecham się pod nosem. Okazuje się, że mieszkamy w tym samym pokoju. Obiecuję nauczyć go zakładania raków. Dalszą „rozmowę” przejmuje wyprysznicowany kolega. Rzeczywiście trwało to szczęść minut. Uwijam się ze sobą. Wychodząc napotykam zdziwiony wzrok Krzysia i pytanie czy nie zapomniałem zabrać kosmetyczki bo nie mam nic w rękach. On stoi z pokaźnym kuferkiem. Znowu się uśmiecham, dziękuję za troskę. Idę do pokoju. Kilkadziesiąt minut później uczę go zakładania raków i orientuję się, że intuicja mnie nie zawiodła. Mam przed sobą totalnie nieświadomego dzieciaka, który ma na karku kilkadziesiąt lat. Patrzę na mego przyjaciela, który jest świadkiem „rozmowy” i obserwuje nas z boku. Jego zdanie jest dla mnie ważne – jest przyjacielem i przez wiele sytuacji w górach i w życiu przeszliśmy – on też się uśmiecha i delikatnie kręci głową. Zabieramy chłopaka na herbatę. Delikatnie podpowiadamy gdzie może iść a gdzie broń Boże nie. Ma parcie na Szpiglasową Przełęcz. Nie ma pojęcia o zagrożeniu lawinowym. Następnie rozmowa zbacza na inne tematy. Coraz bardziej rysuje się obraz człowieka całkowicie chaotycznego. Chłopak chce wstać jutro wcześniej, żeby podziwiać wschód słońca. Nie powiązał ze sobą faktów, że jutro jest kiepska pogoda, że już taka jest. Poprosiłem go, żeby sprawdził pogodę. Zrobił to i … nie dotarło do niego, że chmury, że wiatr. Że nie ma najmniejszych szans.
Obudził się po 5. Chyba poszedł na wschód, którego nie było widać. Spotkaliśmy go po południu. Opowiadał, że wyszedł ze schroniska, nie potrafił powiedzieć dokąd szedł, przekręcał nazwy. Po chwili, do jadalni wszedł starszy mężczyzna z pytaniem czy był ktoś dzisiaj w rejonie Zawratu i jakie warunki. Nie zdążyłem się odezwać, Krzyś zaczął udzielać „informacji”. Nie zauważył, że starszy pan kulturalnie go „wysłuchał”. Brak punktu odniesienia
Druga opowieść rozgrywa się na nizinach. Dzwoni telefon. Nazwijmy tę osobę Magda. Znamy się już tyle lat. Znamy, to mało powiedziane ale muszę chronić tożsamość. Magda spodziewa się kolejnego dziecka. Razem z mężem mają już czwórkę. Szczęśliwa rodzina z radościami i kłopotami. Są razem, są za sobą. Dzwoni, słyszę, że jest wzburzona ale stara się opanować emocje. Na co dzień w rodzinie to bardzo ważne: opanować swoje emocje, żeby usłyszeć drugą osobę. Magda mówi o wizycie u lekarza. Przedstawia mi suche fakty. Lekarz miał ją spytać czy jest normalna, tak na dzień dobry bez badania. Potem stwierdził, że jest w podeszłym wieku – Magda ma 35 lat. Następnie padło pytanie czy to dziecko jest planowane i co ona sobie wyobraża. Z całej wizyty Magda nie dowiaduje się nic o dziecku i o swoim stanie. Lekarz zarzuca jej kłamstwo, kiedy twierdzi, że dziecko jest w siedemnastym tygodniu życia. Wychodzi roztrzęsiona. Dlatego dzwoni. Lekarz nie wie, że dzwoniła do mnie wcześniej – kiedy dowiedziała się o swoim stanie. Wtedy też zwyczajnie się bała ale ma to już za sobą. Ta wizyta spowodowała, że tamte emocje wróciły ze zdwojoną siłą. Lekarz przekroczył swój punkt odniesienia?
Ostatnia opowieść jest o starszym małżeństwie. Żyją na nizinach ale ich pasją jest morze. Dzięki nim pierwszy raz w życiu siedziałem w żaglówce – naprawdę można płynąć pod wiatr. On – nazwijmy go: Józef, cieszył się z tego, że mi się podoba. Lubię jak ktoś się cieszy – stwierdził. Nie mieli własnych dzieci. Dlatego zapadła decyzja o adopcji. Stali się rodzicami chłopca. Nie wybierali go. Po prostu, przyjęli dziecko. Chłopiec wymagał dużo opieki – również takiej medycznej. Kiedy miał sześć lat, ustalili, że przygotują go do prawdy – powiedzą mu, że jest dzieckiem adoptowanym. Nie mam pojęcia dlaczego zwrócili się do mnie. Z pytaniami? Z rozmowami? Siedząc u nich w domu przy filiżance kawy bardziej byłem słuchaczem. To było coś wspaniałego jak bardzo ważyli słowa. Powiedzieli synowi prawdę. Korzystali przy tym z pomocy psychologa. Nie chcieli niczego zrobić źle. Zabrali go nad morze, które kochali. Mały też je pokochał. Po powrocie opowiedzieli mi jak wszystko się odbyło i jak syn zareagował. Syn – takiego słowa używali. Działo się to na plaży. Kiedy usłyszał wiadomość, milczał przez dłuższą chwilę, potem podszedł do bijących fal, kucnął, zanurzył dłonie w wodzie, popatrzył w morze. Następnie wrócił do rodziców i zapytał: czy będziecie mnie kochać? Odpowiedź mogła być tylko jedna. W podskokach wbiegł na pokład statku. Niedawno dostałem od „małego” kartkę z rejsu jachtem po Atlantyku. Szukanie i potrzeba punktu odniesienia.
Darek