Ale że EDK – Ekstremalna Droga Krzyżowa? Że co? Że jak? Że po co?
Właśnie tak na samym początku zareagowałam widząc plakat z nazwą i kilkoma informacjami.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o czymś takim, co w sumie jeszcze bardziej mnie zaciekawiło że będzie to w Naszej Diecezji. Jak każdy z Nas rozumie słowa „Ekstremalnie”, „Droga Krzyżowa” tak w sumie ja do końca nie mogłam sobie tego wszystkiego wyobrazić. Ale wiedziałam jedno – pójdę. Strasznie bałam się iść sama więc namówiłam swojego chłopaka, a później Jego brata byśmy poszli w trójkę razem. I tak też się stało, że zapisaliśmy się na samym początku, gdzie jeszcze sporo dni dzieliło nas od drogi i gdzie nie było żadnej obawy, był zapał i chęci, by pójść. Ale im bliżej terminu, tym pojawiało się co raz więcej wątpliwości, strachu że nie dam rady, że przecież nie potrafię milczeć tyle czasu. Co raz bardziej zły duch próbował mnie zatrzymać na miejscu, bym nigdzie nie wyruszyła.
Nie dałam się. W końcu nadszedł ten dzień. Wszystko było już spakowane i gotowe a ja modląc się w domu z niecierpliwością czekałam do wieczora na Eucharystię, która rozpoczynała Ekstremalną Drogę Krzyżową. Było już we mnie sporo emocji, co w pewnych momentach przeszkadzało, by dobrze przeżyć Mszę Świętą, ale oddałam wszystko Panu i On się tym zajął. Po Mszy Świętej była piękna Adoracja Najświętszego Sakramentu. Tak, to właśnie ten niezwykły moment, w którym rozmawiasz sam na sam z Panem. Ja na co dzień bardzo potrzebuję Adoracji a nie zawsze znajduję czas by pójść. Słowa, które wtedy padły sprawiły że lęk i obawy zniknęły i z czystym sumieniem i sercem mogłam wyruszyć.
Na dworze już chłodno, ciemno, mokro, a my w drogę. Dotarliśmy do I, II, III stacji i z każdą kolejną co raz bardziej brakowało mi sił. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa, zaczęłam kuleć. Droga była przeróżna. A to przez ciemny i głuchy las, nie widząc nikogo ani nie słysząc żadnego dźwięku, a to przez piaszczysty teren, gdzie co raz trudniej było mi się poruszać. Wtedy też pojawił się kryzys, że już dalej nie dam rady, że tak strasznie się boję tutaj. Wtedy też po raz pierwszy zawołałam do Pana i zaczęłam słuchać, a przynajmniej próbować, bo wcześniej idąc w milczeniu nie potrafiłam skupić myśli i oswoić emocji, które strasznie mnie blokowały. Poprosiłam, by mi pomógł, że przecież doskonale wiem, że sama bez Niego nie dam rady. I udało się, mimo braku czucia w nogach, kontuzji kolan, spuchniętych rąk i obolałego kręgosłupa, dotarliśmy w sumie jako ostatni spośród ponad 500 osób do ostatniej stacji, Kościoła w Kotłowie, w którym czekał już na Nas Ksiądz z Komunią.
To był niesamowity moment, pełen łez i wzruszeń. Nigdy tego nie zapomnę. Byłam taka szczęśliwa. I jestem nadal, bo ta Droga dała mi sporo do myślenia, otworzyła moje serce. Dzięki Niej mogłam poznać bliżej swoją relację z Panem, mogłam bardziej zrozumieć to, w jaki sposób cierpiał. Każda z Jego stacji była także moją stacją, moimi sytuacjami w życiu, upadkami. Te same rozważania czytało wiele osób, a przecież ja czytając wiedziałam, że to słowa skierowane do mnie. No właśnie, Pan mówi tymi samymi słowami do każdego z Nas, bo przecież Wszystkich traktuje tak samo, Wszystkich kocha taką samą silną miłością. Wiem, że gdybym Mu nie zaufała, to pokusy sprawiłyby, że wróciłabym w połowie drogi zostawiając wszystko. Cieszę się, że byłam silniejsza niż one..
Dominika
Na EDK byłem pierwszy raz. O tej inicjatywie dowiedziałem się od mojej dziewczyny, która namówiła mnie na to, za co Jej dziękuję z całego serca. Na początku myślałem, że przejdę bez problemu, tyle pielgrzymek w nogach, więc co to za problem przejść 40 kilometrów. Im bliżej terminu Ekstremalnej Drogi Krzyżowej, tym więcej było wątpliwości, czy dam radę, noc, las w którym łatwo się zgubić. Wiele wątpliwości, coraz więcej wymówek żeby nie iść.
W końcu nadszedł ten dzień. Plecaki spakowane. Na Mszy Świętej piękna homilia, która potem w momentach kryzysowych motywowała do dalszej drogi. Po Mszy Adoracja Najświętszego Sakramentu, podczas której wszystkie obawy i wymówki poszły w niepamięć. Poczułem, że Jezus, On sam mówi „idź”. Wyszliśmy w grupie razem z moją dziewczyną i moim bratem w drogę.
Pierwsza stacja, potem druga i kolejne. Z każdą, coraz mniej sił, coraz więcej bólu, a zarazem coraz więcej pokory i zaufania do Pana Boga. W kryzysie, który nastąpił około 15 kilometrów przed końcem tej drogi, pierwszy raz naprawdę zacząłem słuchać Pana Jezusa, oddałem wszystkie troski i ból, który nie ustępował, Jemu… Pierwszy raz poprosiłem żeby to On mnie poprowadził.
I doszedłem, obolały, zmęczony, ale szczęśliwy. Gdy weszliśmy do kościoła w Kotłowie, Ksiądz, który czekał, udzielił nam Komunii Świętej. Nie mogłem powstrzymać łez. To najpiękniejsze uczucie. Dzięki tej Drodze, poznałem i poczułem Boga w cierpieniu i zmęczeniu, poznałem Go i zaufałem Mu.
Kuba
———————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————-
Jesteśmy Pokoleniem Jana Pawła II. W czasach skrótów, twittów i hasztagowania wszystkiego #pokolenieJPII. Urodzeni w latach 80 i 90 ubiegłego (tak, tak…) wieku. Wzrastający przez lata dzieciństwa i młodości w rzeczywistości, gdy dla nas Papieżem „zawsze” był Polak. W Roku Świadectwa, 39 lat po wyborze Karola Wojtyły na Papieża, 15 lat po Jego ostatniej pielgrzymce do Polski, 12 lat po Jego śmierci i 3 lata po kanonizacji, tworzymy tego bloga, aby dać świadectwo. Świadectwo, że jesteśmy, że żyjemy, że wierzymy. Aby zabrzmiał głos „Pokolenia JPII”. Bo Pokolenie Jana Pawła II żyje, wierzy, szuka, kocha, marzy, pragnie, czuje, myśli, tworzy… Naprawdę jesteśmy! Jan Paweł II najbardziej lubił wtorki. W każdy wtorek (i czasem nie tylko) Głos Pokolenia JPII o życiu, o wierze, o wszystkim … zabrzmi na tym blogu!
Dominika, Gosia, Iwo, Kuba, Magda, Mateusz … i Ty(?)